Iberia’21: dzień 5&6, czyli Sewilla jest super!

Mieliśmy cichą nadzieję, że chociaż z rana przed wyjazdem z naszego hotelu będziemy mieli szansę chwilę skorzystać z basenu, obok którego codziennie przechodzimy w drodze na śniadanie. Rano okazuje się, że jednak lipa, bo w nocy padało, a teraz dla odmiany wiszą nam nad głowami ciemne, gęste chmury i w sumie jest raczej zimno, niż ciepło. Po śniadaniu mieliśmy misję kompaktowego spakowania się w jak najmniejszą liczbę tobołków, czyli jak na lot. Przemieszczamy się dziś do Sevilli, w której ciężko z parkingiem, więc braliśmy pod uwagę, że auto zostanie gdzieś daleko od naszej bazy. Niejako w trakcie pakowania przeglądałem jeszcze opcje noclegowe (wciąż nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spać), a przy okazji wpadła mi okazja na odkupienie biletów na mecz Polski na Euro, o czym po cichu marzyłem. Chwilę później zmieniliśmy koncepcję noclegową na Sevillę – postanowiliśmy wykupić tylko dwie noce, a wieczorem po meczu zmywać się dalej, żeby nie przepłacać. Tym sposobem zyskaliśmy większą elastyczność i dużo lepszą dostępność łóżek. Ostatecznie trafił nam się przeceniony o połowę (w końcu nocleg na dziś) kameralny hotelik z wysoką oceną (9.4!) w kapitalnej lokalizacji w centrum miasta. Bez wielkich luksusów i bez śniadania, ale bardziej niż przyzwoity, z super pomocną obsługą i wszystkie najważniejsze miejsca w zasięgu spaceru – całość za niecałe 60eur za noc – porównując aktualną ofertę, mega deal! Mniej więcej w tym samym czasie udało się dopiąć temat biletów – trafił mi się przesympatyczny imiennik, który zgodził się nie tylko odstąpić bilety po nominalnej cenie (trochę monitorowałem sytuację i większość ofert była z dwukrotną przebitką), ale też wysłał mi je natychmiastowo przez oficjalną apkę, nie czekając na zapłatę, na którą w tym momencie nie miałem czasu. Mamy więc plan i nocleg na Sewillę, mamy bilety na Euro i opuszczamy rozczarowujące Algarve – trzy plusy, żadnego minusa!
2.5 godziny później jesteśmy już pod hotelem – gdzie uliczki są rzeczywiście ciasne i na parkowanie, nawet płatne nie ma najmniejszych szans. Szybko zrzucam klamoty do pokoju i jedziemy zostawić auto na darmowym parkingu bliżej głównego dworca kolejowego Santa Justa – to tylko 20 minut spaceru, a kilkadziesiąt Euro na pewno zaoszczędzone 😁 #profit #cebula Tutaj też mają swoich żuli parkingowych – zaczajają się na bezpłatnych parkingach, wskazują miejsce i oczekują zapłaty, czyli standard. To co odróżnia ich od naszych rodzimych to trzeźwość, nieodpychająca aparycja i wyższy poziom zorganizowania – mają nawet własne bloczki papierowe i jeśli jest więcej niż jeden typek, ubierają się podobnie, że niby w służbowe uniformy. Ten, który nas zaczepił, z marszu zaproponował rozmowę w jednym z pięciu języków. Gość był nawet sympatyczny, chwilę pogadaliśmy po angielsku o meczach Euro i upewniwszy się, że parking jest darmowy (oprócz drobnych dla 'goryla’ – tak ich tu nazywają) odmaszerowaliśmy w stronę centrum.

Ten i kolejny dzień przeznaczyliśmy na niezobowiązujące włóczenie po mieście, przeplatane odwiedzinami w co lepszych lodziarniach. Nie chwaliłem się wcześniej, ale moje trzymanie dietki poszło w zapomnienie (zupełnie bez żalu) i lody są tutaj moim stałym, codziennym posiłkiem 😁 Największym odkryciem póki co jest lodziarnia Bolas, w której wszystko było pyszne, a z lodami o smaku twarożka śmietankowego z figą i słodkim czerwonym winem to już przegięli pałkę 🤯.

Sevilla jest super! Z miejsca może wskoczyć do topki najfajniejszych znanych mi miast. Wszystkie najważniejsze zabytki są w zasięgu spaceru, ale oprócz turystycznych pewniaków typu Katedra, Alcazar czy Plaza de España warto po prostu zgubić się w mieście i cieszyć oczy piękną architekturą, świetnie utrzymanymi parkami i setkami knajpek, kawiarni, restauracji ze stolikami wystawionymi na liczne place i ciasne uliczki. Sevilla jest też znana jako 'always ready to party’, więc sposobów na przebalowanie nocy również są setki. Andaluzja to region przez wieki należący do Maurów, a następnie odbity przez chrześcijan i ta burzliwa historia odbija się widocznie na tutejszej architekturze. Najważniejszy budynek w mieście, czyli Katedra również stoi w miejscu meczetu, a jej dzwonnica La Giralda to przebudowany arabski minaret. Dopiero tutaj zrozumieliśmy, co mieli na myśli znajomi mówiący, że na Sevillę trzeba przeznaczyć kilka dni – nie da się jej zwiedzić na szybko. Teoretycznie da się, ale tylko z poziomu ulicy, a tutaj naprawdę warto zapłacić za wstęp do kilku miejsc. Wizyta w Sewilli okazała się dla nas głębokim wdechem po zadyszce spowodowanej zbyt dużymi oczekiwaniami względem Algarve. Mamy tutaj tylko dwie noce, ale nie będziemy się spinać, na pewno tutaj wrócimy. W lepszych czasach Ryanair miał połączenie z Warszawą, ale zostało wycięte po samiwiecieczym. Wciąż można tu przylecieć bezpośrednio z Krakowa, albo po prostu wziąć lot do Faro lub Malagi (oba miasta jakieś 2h drogi od Sevilli). Malaga jest jednak nieco ryzykowna – Andaluzja ma tyle do zaoferowania, że będąc wcześniej dwukrotnie w Maladze, nie dotarłem do Sevilli ze względu na wypełniony plan podróży. Spokojnie można tu spędzić i 2-3 tygodnie urlopu, z tym że plaże bliżej Malagi nie są już tak super, jak te atlantyckie.

Jedna rzecz, która jest naszym zaskoczeniem in minus to ignorancja tutejszych Hiszpanów wobec języków obcych. To zdumiewające, że w tak dużym i uczęszczanym mieście po angielsku nie porozumiesz się prawie z nikim, kto nie pracuje w hotelowej recepcji, albo w typowo turystycznej dziedzinie. Menu w restauracjach po angielsku? Zapomnij! Frustrujące jest to, że oni nawet nie próbują! Ja łapię jakieś tam hiszpańskie słówka i wspomagam się mocno translatorem, ale lokalesi często nie znają nawet podstaw typu cyferki po angielsku. Dla mnie trochę dziwne, wydaje mi się że w jakimś Poznaniu czy Wrocławiu byłoby pod tym względem dużo lepiej.

Inne spostrzeżenie, dotyczące naszych dziwnych czasów, to zdyscyplinowanie w noszeniu maseczek. Jeszcze przez kilka dni w Hiszpanii obowiązują maski również na zewnątrz i noszą je wszyscy bez wyjątku. Zdarzało nam się odsłaniać twarz ze względu na temperatury (jesteśmy ukłuci i chyba bezpieczni dla otoczenia) – z jednej strony nikt nas nie upomniał, ale z drugiej, podobnych wywrotowców przez te 2 dni można było policzyć na palcach jednej ręki. Ciekawi mnie, z czego wynika taka karność? Czy z doświadczenia i nieciekawej sytuacji, czy może z surowej, negatywnej motywacji? Niemniej, lokalni też widzą światełko w tunelu i maski na zewnątrz prawdopodobnie zostaną im odpuszczone od najbliższego poniedziałku.
W końcu też dorwaliśmy porządne jedzenie i po dotychczasowych doświadczeniach to powinien być hajlajt wyjazdu! Wieczorem WSZYSTKIE punkty gastro są wyładowane do pełna, ale udało nam się wyczaić mały stolik pod ścianą wewnątrz restauracji El Paseillo. Ogólnie poziom cen lekko zasmuca po kilku z rzędu pobytach w Grecji i na Cyprze, ale za to, co dostaliśmy, warto było zapłacić po 23EUR na głowę. Hiszpanie nie za bardzo umieją w warzywa. Zwykle jest ich jak na lekarstwo, co nas nieco smuci, biorąc pod uwagę naszą dietkę przez ostatnie 3 miesiące (a zdarzał się prawie 1kg warzyw na obiad 😮), ale na seafoodach nie oszczędzali. Gosia dostała potężnego grillowanego kalmara ze skromną porcją grillowanych papryk, a dla mnie wjechały pokaźne i przepyszne nogi ośmiornicy na puree ziemniaczanym. Wiem, że te gastro szczegóły niektórzy z Was mocno doceniają 😂

Nazajutrz wymeldowujemy się z hotelu, ale zostajemy jeszcze w Sevilli do nocy – wynajmujemy rowery na cały dzień, a wieczorem Hiszpania – Polska na Euro! Pierwszy raz w życiu będę na meczu Reprezentacji i pierwszy raz chyba na jakimkolwiek meczu wyjazdowym (a chodziło się za młodego na żużel i siatkę).

Sprawdź też inne wpisy:

Damian Pe

Początkujący bloger, pasjonat podróży na własną rękę, wytrawny łowca promocji, fan koszykówki, miłośnik jedzenia, uzależniony od wszelkiej aktywności fizycznej. Tutaj przeczytasz dzienniki z moich (nie)zwyczajnych wyjazdów wakacyjnych.

Najlepsze wyjazdy