Dotarliśmy do Kadyksu po meczu jakoś o 3 nad ranem i wiedzieliśmy, że kolejny dzień musi być nieco luźniejszy. Na szczęście udało mi się, jeszcze będąc w Sewilli, ustrzelić rewelacyjne spanie na 4 noce – hotel apartamentowy na starym mieście w odremontowanej narożnej kamienicy, ze świetnym, nowoczesnym wystrojem, basenem na dachu i nawet siłownią w piwnicy. Totalnie świeże miejsce, otwarte jakiś miesiąc wcześniej, co widać było po sprzętach kuchennych w pokoju – większość nie zdążyła zostać chociaż raz użyta. Z perspektywy całego pobytu mogę śmiało polecić GoodNight Apartments!
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością zaliczamy jeszcze przed dotarciem do hotelu – zapomnijcie o parkowaniu w Kadyksie! Miasto leży na ufortyfikowanej wyspie i łączy się ze stałym lądem dwoma mostami (z czego jeden piękny, wiszący, biały, większy od Golden Gate w San Francisco). Ograniczona przestrzeń sprawia, że każdy skrawek parkingu jest na wagę złota. W nocy zasadniczo ograniczenia nie obowiązują, więc wszystkie miejsca są zajęte. W dzień z kolei wszystkie miejsca na ulicach podzielone są na 3 grupy: zielone – tylko dla mieszkańców, niebieskie – płatne z ograniczeniem max. 3 godzin postoju, pomarańczowe – to samo co niebieskie, tylko droższe. Są jeszcze prywatne parkingi podziemne, ale gdybyśmy chcieli być tak wygodni, musielibyśmy wyłożyć za cały nasz pobyt tutaj jakieś 70eur, a wiadomo, cebula. 😜 Po 15 minutach krążenia po okolicy (ciasna, regularna, portowa zabudowa) poddajemy się – parkujemy na chwilę w strefie zielonej, zrzucamy torby i wracam przestawić auto na nieco bardziej odległy, prywatny parking z przyzwoitym cennikiem. W końcu dopisuje mi szczęście i krótko po ruszeniu wypatruję wolne miejsce przeznaczone wyłącznie dla dostaw… ale tylko w dni robocze, a mamy sobotnią noc. Możemy zostawić tu auto do poniedziałku rano, więc profit. W ogóle, cały pobyt w Kadyksie stał pod znakiem zastanawiania się, co w danym momencie zrobić z autem, bo nie chcieliśmy go całkowicie odstawiać na 3,5 doby – mieliśmy w planach wycieczki i plaże. Była już 4 rano, a ja miałem jakieś 5 minut spaceru do hotelu i pierwsze moje spostrzeżenie, to takie że Kadyks o tej porze w weekend jest bardzo pijany. 😜 Mijałem kilka grupek wracających zapewne z barów i imprezowni – w większości solidnie porobieni, a przemykające pojedyncze auta w większości również wypełnione rozśpiewanymi imprezowiczami w szampańskich nastrojach, próbującymi przekrzykiwać głośno dudniącą w pojeździe muzykę.
Jeśli ktoś jeszcze nie zauważył, to lekko zaburzam chronologię i skupiam się na dniu 8 i 10 w Kadyksie, a poniedziałkową, całodniową wycieczką zajmę się w kolejnym wpisie. Z samochodem już mamy spokój, poszliśmy spać koło 5 rano po bardzo intensywnym i pełnym wrażeń dniu w Sewilli, więc siłą rzeczy ‘marnujemy’ pół niedzieli na odespanie i slow start. Zaliczamy też niespodziewaną przeprowadzkę do innego pokoju, bo okazuje się że nasza łazienka została zalana przez lokatorów z góry. W apartamencie mamy kuchnię, ale nie chce nam się teraz spinać z szukaniem otwartych sklepów – zamiast tego ruszamy spacerem w głąb centrum w poszukiwaniu przyjemnej knajpki z kawą i kanapkami. Centrum Kadyksu jest bardzo kompaktowe – po późnym śniadaniu poszliśmy powłóczyć się po mieście i zupełnie bez mapy i planu udało nam się obskoczyć niemal wszystkie najważniejsze obiekty i place miasta. Wyspa, na której leży Cadiz, ma w pełni uregulowanie brzegi, obudowane wysokim, ufortyfikowanym nabrzeżem, obecnie zwieńczonym deptakami okalającymi miasto, a wnętrze to całkowicie historyczna, gęsta i wysoka zabudowa na planie kwadratowej siatki. Przechadzając się ulicami, oczami wyobraźni bardzo łatwo przenieść się do czasów, gdy Cadiz było ważnym punktem obronnym i najważniejszym portem handlowym Hiszpanii, bramą do Ameryki i Indii. Port funkcjonuje do dziś, nadal jest ogromny i prężnie funkcjonujący, ale wiadomo, nowoczesny i bezduszny. Niezobowiązujący spacer po mieście kontynuowaliśmy również we wtorek wieczorem, dzięki czemu udało nam się odkryć kolejne zachęcające zagłębia gastronomiczne i lodziarnie.
Teoretycznie trwa mój ostatni tydzień redukcji, ale chyba mogę uznać, że zakończyła się przedwcześnie. 😂 Pierwsze odkrycie, to lodziarnia Bajo 0 i takie smaczki: banan z karmelem i orzechami, pistacja z białą czekoladą i brandy oraz śmietanka z karmelem, orzechami i kostkami czekoladowego brownie. 🤤 Następnego dnia wróciliśmy tutaj spróbować jeszcze kokosa z marakują, turron z migdałami i figą i takich sernikowych. 🤤 ‘Pech’ chciał, że tego samego wieczora mijaliśmy jeszcze lodziarnię La Granja i chyba najwyżej ocenianą Narigoni. W pierwszej było przepysznie, tłuściutko, kremowo, a drugą zostawiłem sobie z przyzwoitości na następny, wyjazdowy dzień 😂
Nasz plan na pierwszą połowę 10 dnia (wtorku) to spowolnienie obrotów i relaks na jednej z pobliskich, bardzo polecanych plaż. Wcześnie rano musiałem się zerwać i przestawić auto z naszego partyzanckiego miejsca na inne, płatne (złapałem pomarańczowe), po czym wróciłem do hotelu ogarnąć siebie i śniadanie. Przygotowani na plażing ruszyliśmy w stronę polecanej miejskiej Playa de la Victoria, ale okazało się, że oddalenie o 5km od centrum wcale nie rozwiązuje problemu parkowania – 3-godzinne ograniczenie to nieco krócej, niż chcieliśmy tam spędzić. Postanawiamy pojechać na jeszcze dalszą i bardziej dziką Cortadura, gdzie postój jest darmowy (z pominięciem ‘goryla’, czyli nieautoryzowanego parkingowego). Super, że chcieliśmy posmażyć się kilka godzin przy oceanie, ale Atlantyk po raz kolejny ma wobec nas zupełnie inne plany.
Dla odmiany z nieba leje się żar, ale od wody mocno dmucha zimnym powietrzem, które może neutralizuje skwar, ale też w zacienionym schronieniu mrozi nas niemiłosiernie. Po może 30 minutach i paczce ciastek później zarządzamy odwrót w nasze rejony, odstawiamy auto na przyportowy parking (8eur za dobę to tutaj jak pół-darmo) i wekujemy się na dachu naszego hotelu, gdzie jest basen, są leżaczki, ludzi nie ma, a wiatru też prawie nie. Nie można było tak od razu?!
Strasznie nas dojeżdża i frustruje pogoda na tym wyjeździe. Wiemy, jakie obecnie upały panują w Warszawie, jak popsuje się aura w Polsce po naszym powrocie i jak cudownie poprawi się na południu Iberii począwszy od naszego ostatniego dnia tutaj. W połączeniu z kumulacją rozczarowań Algarve ciężko uznać ten wyjazd za zadowalający, relaksujący i udany. Niemniej, wiedząc to co wiemy teraz, całkowicie zignorowalibyśmy Algarve (chyba że krótki wypad na plażowanie), a większość czasu poświęcilibyśmy na dużo bardziej rozwinięte i atrakcyjne Sewillę i Cadiz – to jest topka! Trzymam kciuki za powrót lotów z WWA do Sevilli – na pewno będziemy chcieli tu wrócić. Póki co, osładzamy sobie pobyt sztosowymi lodami 😁