Italia’22: dzień 7, czyli trekking w piekarniku

Na dziś zaplanowaliśmy sobie jedno, za to bardzo konkretne zadanie. Wzdłuż całego wybrzeża Cinque Terre na terenie parku narodowego o tej samej nazwie biegnie niebieski szlak pieszy (oznaczony w terenie czerwono-białym malowaniem 🤣). Odcinek od (1) Riomaggiore do (2) Manaroli, Via dell’Amore (Droga Zakochanych – nazwa od tutejszych międzymiastowych schadzek w przeszłości), jest obecnie zamknięty ze względu na znaczne uszkodzenia po osunięciu się skalnego zbocza. Kolejny odcinek do (3) Cornigli biegnie bardziej wgłąb lądu i zdecydowanie pod górę, chyba częściowo drogą publiczną przez miejscowość Velastra, polożoną 335 m n.p.m. Jedynymi biletowanymi szlakami są malownicze, biegnące wzdłuż wybrzeża odcinki od (3) Cornigli do (4) Vernazzy i dalej do (5) Monterosso. W teorii to jakieś 7.5km trekkingu i to był właśnie nasz plan na dziś. Tak jak wspominałem, każdy pojedynczy przejazd pociągiem kosztuje 5e, natomiast jednodniowy wstęp na płatne szlaki 7.5e. Niby całodniowa karta na nielimitowane przejazdy za 18.30e zawiera w sobie bilet na trekking, ale nadal nie była to dla nas korzystna opcja. Nie planowaliśmy więcej niż dwóch przejazdów pociągiem, a do tego całodniowej karty nie da się kupić w automacie biletowym – trzeba odstać do kasy kolejowej i zarejestrować kartę na swoje nazwisko. Jak zwykle dość późno wyszliśmy z chaty po śniadaniu i gdybyśmy zdecydowali się na stanie w kolejce, przegapilibyśmy odjeżdżający za chwilę pociąg. Podsumowując, zdecydowaliśmy kupić pojedyncze przejazdy kolejowe, a bilet na szlak osobno w informacji turystycznej na dworcu w Cornigli (da się tak samo w każdym miasteczku 5Terre). Całkiem nam się to później opłaciło, szczególnie że bilet kupowany poza kasą kolejową nie jest imienny.

Corniglia to jedyne z tych pięciu miasteczek, które nie posiada dostępu do morza. Jest położone w całości na 93-metrowym klifie zawieszonym nad morzem. Żeby dotrzeć tu że stacji kolejowej, można skorzystać z minibusa (tylko dla posiadaczy Cinque Terre Card), lub wczłapać się na 377 schodów. Do busika była mega kolejka, a my nie mamy czasu i nie jesteśmy lamusami, więc wybieramy schody. Dla niewprawionych (tak samo jak cały niebieski szlak) to może być droga przez mękę – nie ukrywam że poczułem palenie w udach. Corniglia to malutka mieścinka licząca mniej niż 240 mieszkańców i ze względu na swoje położenie najmniej uczęszczana przez turystów (co nie znaczy, że ich tu nie ma). W czasach antycznych Corniglia słynęła podobno z wyrobu dobrej jakości wina. W ogóle, trekkując w tym rejonie non stop mijamy uprawy winorośli na stromych, skalistych zboczach i oprócz turystyki rolnictwo to główna gałąź tutejszej gospodarki. Spędzamy tu niewiele czasu i na wyjściu łapię jeszcze nieplanowane gelato – przekonały mnie smaki. Biorę dwa: ricotta z pistacją i czekoladą, oraz mega odświeżająca limonka z bazylią. No teraz to można trekkować!

Nie zdążyliśmy jeszcze wykorzystać naszych biletów na szlak, a na ulicy znalazłem ważny na dziś, nieco sfatygowany Cinque Terre Pass na pociągi i szlaki. Przy tej ilości przewalających się ludzi nie było szans na zlokalizowanie właściciela, więc pozwoliłem sobie bezprawnie go przywłaszczyć. Jeden z naszych niewykorzystanych biletów odsprzedałem Amerykankom za piątaka i ostatecznie byliśmy na całej akcji dyszkę do przodu #profit. Mój wewnętrzny janusz oszczędzania wznosi się na tym wyjeździe na zupełnie nowy poziom 🤣

Nie będę opisywał szczegółowo przejścia – schemat na obu odcinkach był podobny. Kamienny, górski szlak z małą ilością cienia, pnący się stromo w górę, nawet na wysokość 200 metrów nad poziomem morza (osada Prevo), a następnie równie ostre zejście w dół, na poziom wody do kolejnego miasteczka. Nie była to może jakaś ekstremalna trasa, ale temperatura i ekspozycja na słońce zdecydowanie podbijała trudność przemarszu. Po niecałych dwóch godzinach dotarliśmy w końcu do Vernazzy, którą sobie na szybko obeszliśmy, po czym skupiliśmy się na rzeczach naprawdę istotnych (czyli znalezieniu baru z toaletą i zimnym piwkiem). Udało się złapać stolik na zewnątrz w barze Blue Marlin bliżej dworca i w tamtym momencie chłodne piwerko smakowało najlepiej na świecie. Za małe zapłaciłem w przeliczeniu jakieś 18zl i jeszcze cieszyłem się, że nie jest aż tak drogo 🤔 Z rzeczy ważnych w życiu to jest jeszcze jedzenie, ale na trekking przygotowałem się odpowiednio. Mieliśmy w plecaku po dużej ciabacie wyładowanej mozzarelą (kulka na głowę) i gotowaną szynką. Po tej pierwszej połowie treku w wsunęliśmy buły, jakby nic nie ważyły. Posileni mogliśmy startować w drugą część trasy, nieco dłuższą, o bardzo zbliżonym do pierwszej profilu. Słońce nie dawało za wygraną i pomimo filtrów przypiekło nas tu i ówdzie. Ja osobiście przez cały ten drugi odcinek myślałem o nagrodzie na finiszu, jaką miała być kąpiel w morzu na plaży w Monterosso. Jak to się człowiekowi obniżają oczekiwania w obliczu niesprzyjających warunków! 🤪 Wiedzieliśmy, że drugi odcinek ma jakieś 4 km długości, ale okazało się, że to do obrzeży miasteczka. Pozostawało jeszcze zejście na poziom głównej ulicy i doczłapanie na większą plażę w nowszej części miasta.

Monterosso różni się od pozostałych czterech miasteczek. Jest zdecydowanie większe, jako jedyne posiada pełnoprawną plażę (a nawet dwie, trzy), miejskie place, nieco szersze ulice i zdecydowanie więcej zachęcających knajpek. Skalisty półwysep ze średniowieczną wieżą rozcina Monterosso na dwie części. Ze szlaku schodzimy do tej starszej, z dużym placem, obowiązkowo starym kościołem i mniejszą plażą. Przez półwysep wykuty jest tunel, którym komfortowo można dojść do nowszej części, gdzie plaża jest sporo dłuższa. Jak wszędzie we Włoszech, rządzą prywatne lido z leżakami ustawionymi od linijki, a zestaw parasol + 2 leżaki na cały dzień to wydatek rzędu 30-35eur. Mamy wieczór i pustki przy brzegu, więc na luzie rozkładamy się z gratami na publicznym skrawku i spędzamy dobre 20 minut w morzu. Co za ulga, co za orzeźwienie!

Jesteśmy zdecydowanie zbyt brudni i przepoceni, żeby skorzystać z knajp na miejscu. Łącznie z dojściem z dworca w Cornigli i kręceniem się po miasteczkach przeszliśmy dziś w pełnym słońcu niemal 13km w 5 godzin, a suma wzniesień na naszej trasie to prawie 600 metrów. Na wakacje oboje zabraliśmy białe buty sportowe i teraz po treku obie pary mają kolor bliższy piaskom pustyni, tak samo jak nasze kostki przed wejściem do wody 🤣 Największa przykrość to po kąpieli w morzu założyć na siebie z powrotem te wszystkie brudne ciuchy na powrót pociągiem do bazy.

Chcieliśmy zrobić drugie podejście do knajpki w La Spezii, w której ostatnio nie wyrobiliśmy się na godziny otwarcia. Druga próba również okazała się spalona – to konkretne bistro jest zamknięte w poniedziałki i wtorki. Po takim konkretnym wysiłku można jednak bez konsekwencji wciągnąć kolejną pickę, którą we Włoszech zawsze gdzieś się znajdzie. Najpierw złapałem drugie tego dnia lody, a potem skierowaliśmy się na poszukiwanie placka. Tym razem trafiliśmy do wyluzowanej pizzerii Pizza Gourmet, prowadzonej przez młodych ziomków w białych kucharskich uniformach. Wśród klienteli z kolei wcale nie tak młodo, raczej bliżej 50-60-tki, co było tym bardziej zaskakujące, że lokalowa playlista to rapowe hity z początku wieku (Candy Shop itd.). Pizzunia i tym razem nie zawiodła, a spróbowałem czegoś nowego – placek był z mozzarellą, gorgonzolą, speckiem, rukolą i orzechami włoskimi. W ogóle jestem zaskoczony, jak przy tak nieregularnym i teoretycznie niezbilansowanym odżywianiu mój układ pokarmowy ma się dużo lepiej, niż na co dzień w Warszawie. Póki co nie znalazłem na to sensownego wytłumaczenia. Znalazłem za to chęć na zapicie pizzy shotem limoncello, a w domu jeszcze kawką – przed snem musiałem przysiąść i nadrobić pamiętniki. Na jutro zapowiada się słaba pogoda, ale mamy determinację na proper plażing.

Sprawdź też inne wpisy:

Damian Pe

Początkujący bloger, pasjonat podróży na własną rękę, wytrawny łowca promocji, fan koszykówki, miłośnik jedzenia, uzależniony od wszelkiej aktywności fizycznej. Tutaj przeczytasz dzienniki z moich (nie)zwyczajnych wyjazdów wakacyjnych.

Najlepsze wyjazdy