Malezja’18: Dzień 6, czyli leniwy tranzyt na Borneo

Po kilku dniach wewnętrznych rozważań zdecydowałem się jednak odwiedzić w trakcie mojej podróży Borneo. Bardzo chciałem zaliczyć park narodowy z wiszącymi mostami linowymi i zobaczyć J̶a̶n̶u̶s̶z̶e̶ ̶P̶o̶l̶s̶k̶o̶ś̶c̶i̶ Nosacze Sundajskie, a może i przy okazji orangutany. Po lekturach stwierdziłem, że bliższy Kuching powinien spełnić te kryteria. Wczorajszy kierowca-trekker nieco mi jednak namieszał w głowie i stwierdziłem, że w sumie #yolo, polecę do dalszego Kota Kinabalu i jeśli tam mi się nie spodoba, zrobię sobie kolejny przystanek w Kuching, szczególnie że loty pomiędzy tymi dwoma kosztują koło stówki.

Plan na dzień był prosty. Ogarnąłem sobie późniejsze wymeldowanie z mieszkania w Kuala Lumpur, więc od rana mogłem się spakować i wyczillować w basenie, a po południu lotnisko i 1700km na wschód, do północnego Borneo. Jedno ale… nie kupiłem biletu lotniczego przez swój brak zdecydowania i to był błąd.

Miałem późną pobudkę (10), a wymeldowanie o 13:30, więc niby względnie sporo czasu. Okazało się, że niekoniecznie. Basen był, jacuzzi było. Stąd do niedawna był bezpośredni widok na Petronas Twin Towers, jednak galopująca rozbudowa wieżowców przesłoniła ten widok. W ogóle ilość wysokich budynków jest lekko szokująca. Budynki powyżej 30 pięter można liczyć w setkach, są wszędzie. Mój basen jest położony na 33 piętrze, a sąsiad (w zasadzie kompleks trzech budynków) zasłaniający bliźniacze wieże zatrzymał się chyba na 62 poziomach i stanął w odległości lekkiego rzutu kamieniem. Pomiędzy wieżowcami gdzieniegdzie ostały się jeszcze parterowe domki z ogrodem, które za kilka lat, o ile przetrwają, całkowicie stracą dostęp do naturalnego światła.

Po basenie oczywiście leżaczek i tworzenie wpisu z poprzedniego dnia. Jeśli kogoś ciekawi, ile mi to zajmuje, to wczoraj było bite 70 minut 😵 Ale co tam, wszystko dla moich fanów, nawet głodówka 😉 Plan był taki, że po basenie spakuję się, zejdę na dół coś zjeść (od rana na samej wodzie) i o 13:30 będę gotów oddać klucze. Przeciągnęło się jednak z tym pisaniem, a gość od mieszkania zapukał już o 13:00. Akurat brałem prysznic i otworzyłem mu w samym ręczniku. Musiał się zdziwić 😂

13:20 byłem już z torbami na dole, przy stoiskach z żarciem. Szybka kalkulacja, że stoiska zawalone ludźmi, ja zawalony bagażami, a jak się zepnę, to może zdążę na wcześniejszy lot, więc przeciągamy głodówkę. Zamówiłem Graba i po 3 minutach miałem kierowcę. O 14:30 byłem na lotnisku, więc zostało mi 15 minut na zakup biletu oraz odprawę na wcześniejszy lot Malaysia Airlines (to Ci od tego zaginionego samolotu, którego do dziś nie znaleźli). Niestety, kolejka do do biura biletów ubiła mój pomysł, więc podreptałem grzecznie do okienka Malindo po bilety na 17:00, jak zakładałem pierwotnie. W ciągu kilku godzin cena niestety skoczyła, sprzedaż online została wyłączona 4h przed lotem, a do tego doszła opłata za kupno na lotnisku. Przepłaciłem co najmniej stówkę Przynajmniej bagaż w cenie. Kolejna lekcja.

Nadałem od razu swój plecak, odprawiłem się, a Pani była na tyle miła, że dała mi miejsce z extra leg room. Lot potrwa 2.5h, więc się przyda. Niespodzianka przy security check – na krajowych lotach można wnosić płyny, więc moja 1.5l butelka wody w plecaku na nikim nie zrobiła wrażenia. Najs. Przepisy odnośnie płynów zostały wprowadzone po udaremnionym zamachu na Heathrow parę lat temu, gdzie zamachowcy planowali wytworzyć ładunek ze zmieszania kilku różnych płynów już na pokładzie. Zakładam, że na krajowych lotach wybuchałoby to identycznie, jak na międzynarodowych, więc trochę nie rozumiem sensu rozgraniczania 😝

Po przejściu przez security okazało się, że i tam nie będzie łatwo upolować jedzenie. Dużo łatwiej drogie zegarki albo perfumy. Znalazłem tylko jednego nędznego fast fooda, lokalną odpowiedź na McDonalds, który oprócz standardów, miał w ofercie też np. nasi lemak, czy curry. Wziąłem to drugie i jak na fast food nie było złe. Nie zaryzykowałem konsumpcji całej tej ostrej płynnej części przed lotem (if you know what I mean 😂), ale kluchy, kurczaka, tofu, jajo i fasolkę wyjadłem sumiennie.

Po powrocie do gejta okazało się, że jest jakaś usterka i lot będzie opóźniony. Jak dobrze, że jednak zjadłem! Ostatecznie wylot opóźnił się o prawie godzinę, ale był za to bardzo przyjemny. Całkiem nowy, czysty Boeing, wypełnienie lotu na poziomie ok. 60% i nawet darmowa przekąska w cenie. Uratowany! Przekąska mało orientalna, coś jak domowa mini pizza – miękkie spulchnione ciasto z zapieczonym na górze sosem, serem i warzywami, a na deser pistacjowy muffinek. Do tego sok z liczi i woda mineralna. Malindo, to spółka-córka wspomnianych Malaysia Airlines, coś jak Eurowings dla Lufthansy. Bardzo fajny serwis, polecam.

Z lotniska do hotelu oczywiście Grab za całe 9rm i miałem ogromne trudności ze znalezieniem zarezerwowanego miejsca. Mój 'hotel’ mieści się w budynku centrum handlowego, natomiast nie ma to nic wspólnego z centrami znanymi w Polsce. Takie centrum to zazwyczaj bezładna plątanina knajp, sklepów, biur, toalet, piętrowych parkingów zasyfionych zakamarków i wewnętrznych obskurnych alejek. I tak, właśnie tędy wiodła droga do mojego łóżka.

W ramach atrakcji zafundowałem sobie noc w hotelu kapsułowym. W Kota Kinabalu są co najmniej trzy takie przybytki i chyba wybrałem nie najlepiej. Liczyłem w końcu na integrację z innymi podróżnikami, a moje miejsce okazało się dość puste i w dodatku bez żadnej strefy do chillowania. No smuteczek. Kapsuła całkiem spoko i spałoby się nieźle, gdyby nie klima ustawiona na mrożenie. Kapsuły są ustawione w jednym klimatyzowanym pomieszczeniu, a kapsuła ma wiatraczki, które pompują to powietrze do wewnątrz. Można regulować oczywiście siłę nadmuchu, ale nie zmienia to temperatury powietrza.

mde

Zostawiłem plecak i poszedłem ogarnąć podstawy: bankomat, żarcie i wodę. Boss hostelu skierował mnie na nocny market z żarciem, gdzie nie zobaczyłem żadnej zachodniej twarzy. Stwierdziłem, że to pewnie miejscówka dla lokalesów, szczególnie że była nimi szczelnie wypełniona, a co kilkanaście metrów poustawiane były rzutniki, na których wyświetlane były filmy. Zamówiłem sobie różne szaszłyczki (satay) i w zasadzie tylko jeden był niedobry. Na marketach nie wszystkie stoiska posiadają swoje stoliki. Zasada jest taka, że możesz usiąść z jedzeniem przy 'obcym’ stoliku pod warunkiem kupienia napoju od gospodarza. Tym sposobem moją popitą stał się świeży sok pomarańczowo-marchewkowy.

Po jedzeniu ruszyłem na miasto i póki co, wrażenia nienajlepsze. Kinabalu leży przy samym morzu, jednak równolegle do wybrzeża przez całe miasto idą dwie bardzo szerokie i ruchliwe drogi (a jak!). Do tego po zmroku większość miejsc sprawia wrażenie ciemnych i nieprzyjaznych, a podczas mojego spaceru na zmianę przenikały się zapachy ryb i śmieci. Dotarłem do promenady, gdzie było jakieś nowsze centrum handlowe ze starbaksami itd, a obok hotele Mariott i Le Meridien, kawałek dalej Hilton. Zaraz obok zaczynał się pas nadbrzeżnych barów i knajp (w miarę przyjemnie). Przeszedłem całą długość i skończyłem z dwoma spostrzeżeniami: 1) chyba jest poza sezonem, bo wypełnienie knajp słabe 2) tu w ogóle nie ma białasów! Nie spotkałem żadnej zachodniej twarzy, przez co sam byłem obiektem nagabywań wszelakich (wiadomo, białas to chodzący bankomat). Większość turystów, to chyba Chińczycy, za którymi mówiąc delikatnie, nie przepadam. Jest chyba też trochę Koreańczyków, bo widziałem kilka koreańskich restauracji i marketów. Na końcu promenady, nadal przy samej plaży znajduje się nocny market, dość spory i całkiem nieturystyczny. Masa stoisk z ładnie poukładanymi warzywami i owocami (skoro mają tyle warzyw, to czemu w daniach z nimi tak biednie?!). W dalszej części ryby i owoce morza wszelakie. Można było kupić surowe, albo poprosić o zgrillowanie i opędzlować na miejscu. Dla fanów seafoodów raj, podobnie jak liczne okoliczne restauracje np. z gigantycznymi australijskimi homarami w akwariach.

Trochę podłamany wróciłem do swojej kapsułki, zastanawiając się, co dalej. Koniec końców, na Borneo przyleciałem dla przyrody, a nie dla miasta. Poza tym nauczyłem się już, żeby nie uprzedzać się pierwszym wrażeniem. Jutro rano wycieczka!

cof

Sprawdź też inne wpisy:

Damian Pe

Początkujący bloger, pasjonat podróży na własną rękę, wytrawny łowca promocji, fan koszykówki, miłośnik jedzenia, uzależniony od wszelkiej aktywności fizycznej. Tutaj przeczytasz dzienniki z moich (nie)zwyczajnych wyjazdów wakacyjnych.

Najlepsze wyjazdy