Varosha’22, czyli o co chodzi z podzielonym Cyprem; cz. 3/3

[To jest trzecia część wpisu związanego z Varoshą i historią Cypru. Poniżej znajdziesz wrażenia z wizyty w 'mieście duchów’. Jeśli nie miałaś/eś okazji zapoznać się z poprzednimi częściami, to zachęcam do przeczytania o genezie podziału Cypru (część 1), oraz o następstwach tureckiej inwazji i obecnej sytuacji na wyspie (część 2)]

Od czasu inwazji w 1974 Varosha jest opustoszałym terytorium, znajdującym się pod kontrolą sił Cypru Północnego i graniczącym bezpośrednio od południa z Zieloną Linią. Zachodnia część dzielnicy została udostępniona dla cypryjskich Turków oraz przesiedleńców z kontynentu. Bogatsza, centralna część wraz z wybrzeżem, jako istotna karta przetargowa w rozmowach między dwiema społecznościami, została w całości ogrodzona płotem z drutem kolczastym. Ustanowiono tu strzeżoną strefę wojską z całkowitym zakazem wstępu i dozorem wojska z siecią checkpointów i wieżyczek wartowniczych. ONZ w swojej rezolucji 550 z 1984 roku uznała wszelkie potencjalne próby zasiedlania Varoshy przez ludność inną niż oryginalni mieszkańcy za niedopuszczalne. Wezwano również do przekazania tego terenu pod zarząd Narodów Zjednoczonych. W maju 2017, na mocy porozumienia pomiędzy administracją Famagusty i Armią Turecką, plażę w Varoshy udostępniono w ograniczonym zakresie, wyłącznie dla etnicznych Turków (zarówno z Północnego Cypru, jak i z Turcji). W czerwcu 2019 premier Cypru Północnego, Ersin Tatar, zapowiedział stopniowe przekształcanie zastrzeżonej strefy wojskowej w obszar cywilny i zezwolenie na osiedlanie się w opuszczonym mieście.  Zarządzono inwentaryzację mienia ruchomego i nieruchomości. Koszt przywrócenia miasta do stanu pierwotnego oszacowano na 10 miliardów dolarów. Deklaracje spotkały się oczywiście z silnym sprzeciwem ze strony władz Cypru i obawą społeczności międzynarodowej o eskalację napięcia na wyspie. Pomimo sprzeciwów, w październiku 2020 nastąpił kolejny etap otwarcia Varoshy – plaża i niektóre ulice stały się dostępne dla międzynarodowych turystów, oraz dawnych właścicieli tutejszych nieruchomości. Nie mogli oni jednak wchodzić do budynków, również tych należących niegdyś do nich. Na decyzję musiała mieć zdecydowanie wpływ słaba kondycja finansowa tutejszej administracji, powodowana pandemią, załamaniem ruchu turystycznego i wysokim poziomem inflacji w samej Turcji. Pomimo krytyki decyzji o otwarciu i gróźb sankcji ze strony Parlamentu Europejskiego, Cypryjscy Turcy w lipcu 2021 przeszli do kolejnej fazy udostępniania Varoshy. W ramach pilotażu postanowiono całkowicie otworzyć 3.5% obszaru miasta, ze względów logistycznych i technicznych (m. in. możliwości doprowadzenia mediów), głównie rejonów sąsiadujących z Famagustą. Jednocześnie, Tatar będący już Prezydentem Cypru Północnego, zachęcał Cypryjczyków do zgłaszania swoich roszczeń dotyczących nieruchomości do specjalnie utworzonego organu (Immovable Property Commission). IPC jest komisją celową, powołaną przez stronę turecką w efekcie wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, mającą za zadanie rozpatrywać roszczenia prawowitych właścicieli do porzuconych nieruchomości. Stawka jest wysoka – szacuje się, że wartość wszystkich działek na terytorium Varoshy to jakieś 100 miliardów dolarów. W teorii wnioskodawca może wskazać preferowane rozwiązanie spośród trzech opcji – przywrócenie własności, wypłata odszkodowania, lub zamiana na inną nieruchomość. Do kwietnia 2022 ICP przyjęła ponad 7100 wniosków, ugodę osiągnięto w niemal 1400 przypadków, wypłacając łącznie ponad 335 milionów funtów brytyjskich w odszkodowaniach. Rada Bezpieczeństwa ONZ ponownie skrytykowała decyzję Turków, powołując się na zapisy swojej rezolucji z 1984, mówiącej o możliwości osiedlenia jedynie przez prawowitych właścicieli. Tym razem strona turecka protestuje zdecydowanie mocniej, oskarżając ONZ o nieznajomość realiów na wyspie, sianie propagandy i tworzenie przeszkód dla rozwiązania kwestii własnościowych. W maju 2022 otwarto kolejne 600 metrów plaży, a w listopadzie Cypr Północny zapowiedział otwarcie budynków administracji publicznej. Obecna narracja społeczności tureckiej, wspierana przez prezydenta Turcji Erdogana, opiera się na odrzucaniu koncepcji federalnego, dwubiegunowego Cypru, dalszym otwieraniu Varoshy dla zasiedleńców i biznesu oraz na dążeniu do uznania podmiotowości Tureckiej Republiki Cypru Północnego na arenie międzynarodowej. Szacuje się, że od czasu udostępnienia dla szerszej publiki w październiku 2020 roku, Varoshę odwiedziło 750 tys. osób.

Swoją okazję do odwiedzenia Varoshy miałem we wrześniu 2022. Odmrożenie ruchu turystycznego po pandemii i otwarcie „miasta duchów” przez Turków wytworzyło ruch w interesie. Wycieczki na drugą stroną Zielonej Linii organizują zarówno duże przedsiębiorstwa jak i lokalni przewodnicy. Kiedy padł pomysł odwiedzenia zakazanego miasta, krótka lektura wyników wyszukiwania skierowała mnie na poczciwego Mr Johna. Mały spoiler: jeśli już decydować się na zorganizowaną wycieczkę, to Mr John będzie zdecydowanie dobrym wyborem, który nie dość że da Wam unikalną perspektywę na region i zagadnienie „problemu cypryjskiego”, to jeszcze nie uszczupli Wam nadmiernie portfeli (płaciliśmy jakieś €20 od osoby). Umawiam się z jegomościem przez Whatsappa na niedzielny poranek (z tego co pamiętam, we wrześniu to było jakieś 3-dniowe wyprzedzenie) pod hotelem w Protaras. Dostajemy info, gdzie zaparkować za darmo auto, a na miejscu punktualnie o 11 zostajemy zgarnięci dość wysłużonym busikiem Toyota Coaster. Pierwsze zaskoczenie – w środku jest już sporo ludzi i łapiemy chyba w sumie dwa ostatnie miejsca siedzące. Za chwilę dziwimy się jeszcze bardziej, gdy zatrzymujemy się dwukrotnie pod kolejnymi hotelami i zbieramy kolejnych pasażerów, którzy z braku innego wyboru siadają obok kierowcy, albo… na siedziskach bez oparcia, rozkładanych w przejściu pomiędzy stałymi fotelami.  Załadowani na fulla (jakieś 24 osoby) ruszamy w stronę strefy buforowej. Zanim jednak przekroczymy granicę, robimy mały objazd po terenach położonych w pasie Zielonej Linii – nie jest to wbrew pozorom (przynajmniej w większości) obszar z zakazem wstępu, a „jedynie” strefa zdemilitaryzowana. Broni nie wieziemy, więc wszystko jest ok.

W trakcie przejazdu Mr John opowiada nam po krótce swoją historię, a także ciekawostki dotyczące mijanych miejsc. To, co wyróżnia wybraną przez nas wycieczkę od innych, to fakt, że Mr John był mieszkańcem Varoshy w momencie tureckiej inwazji w 1974 i w ciągu całego dnia przekazuje nam masę relacji i wspomnień z pierwszej ręki. Jego rodzice posiadali sporą i dość dobrze prosperującą farmę cytrusów na południowych obrzeżach Varoshy. Mr John urodził się i wychowywał w tej dzielnicy Famagusty, uczęszczał tam do szkoły, pomagał rodzicom przy irygacji plantacji. W wolnym czasie grandził z innymi dzieciakami na okolicznych ulicach i stąd też bardzo dobrze zna topografię opuszczonego miasta. Inwazja zastała go, gdy miał 15 lat. Również on potwierdza, że musieli natychmiast uciekać z rodziną na południe, pozostawiając większość dobytku za sobą, z pewnym przeświadczeniem, że jest to sytuacja przejściowa. Jakże przykrym musi być obecne położenie Johna – po 48 latach nadal jest w stanie oglądać z odległości swój dom rodzinny, jednak nie może się do niego zbliżyć, ani tym bardziej odzyskać. Dość enigmatycznie wypowiada się on jednak w temacie rekompensat. Na północy funkcjonuje wszak specjalna komisja ds. rozwiązywania problemów własnościowych (IPC) i z tego co zrozumiałem, dostał nawet propozycję sowitej rekompensaty za utraconą ziemię (o ile dobrze pamiętam, jakieś 2 miliony Euro?). Kwota wydaje się całkiem realna, biorąc pod uwagę wielkość działki i położenie nieopodal jednej z ładniejszych plaż w Europie. Wydaje mi się jednak (czytając między wierszami), że Mr John uniósł się honorem i odmówił, nie chcąc przekazywać ojcowizny w ręce Turków (w jego mniemaniu kontynentalnych, nie cypryjskich). Decyzja trudna, bo ziemia ma na pewno wartość sentymentalną i ogromny potencjał inwestycyjny. Z drugiej strony, nie ma pewności, czy John ma szansę odzyskać dostęp do własnego terenu za swojego życia. Póki co, skorzystał z dopłat i szkoleń fundowanych w trakcie pandemii przez lokalny samorząd w cypryjskim Protaras. Nauczył się tworzyć proste grafiki, strony internetowe, prowadzić social media i odpalił swój biznes wycieczkowy, z którego właśnie mieliśmy okazję skorzystać. Patrząc na oficjalną stronę internetową, łatwo poznać, że to pierwszy projekt jej twórcy 😉 Z drugiej strony, cypryjska „cybersfera” często wygląda podobnie i nawet wypasione hotele miewają strony rodem z worda i painta.

Pierwszy przystanek robimy jeszcze po cypryjskiej stronie, na pagórkowatych obrzeżach miejscowości Deryneia. To niewielka mieścinka, która po tureckiej inwazji została podzielona. Obecnie 75% jej terytorium znajduje się po stronie północnej, jednak najbardziej zurbanizowane centrum pozostało pod władaniem Cypru. W jednej z nieszczególnie urodziwych willi urządzony został punkt widokowy, do którego ewidentnie zajeżdżają wszystkie zorganizowane wycieczki. Położenie na wyniesieniu terenu daje panoramiczny ogląd na wybrzeże, zaczynającą się kilkanaście metrów stąd strefę buforową, a także Famagustę i wszystkie opuszczone zabudowania Varoshy. Na parterze jest mały bar z kanapkami i napojami, a na posesji smutny mikrozwierzyniec z żółwiami w wylanej betonem klatce i wszędobylskimi kotami (jak wszędzie na wyspach na wschodzie Morza Śródziemnego). Na piętrze jedno pomieszczenie pełniące funkcję muzeum „problemu cypryjskiego”. Wewnątrz masa dokumentów, fotografii, map i wycinków artykułów prasowych dotyczących cypryjskiej inwazji i jej następstw. Wszystko raczej w tonie jednoznacznie potępiającym stronę turecką. W trakcie całego dnia mam pewien mętlik jeśli chodzi o nastroje lokalesów. Przekaz z tego „muzeum” nie współgra z komentarzami Mr Johna, który mówi nam w busie, że tak powszechne wywieszanie na wyspie flag greckich i cypryjskich to buta, zacietrzewienie, które potęguje polaryzację i nie powinno mieć miejsca. Jednocześnie, dość mocno krytykuje stronę turecką, jednak raczej Turcję Erdogana, niż Turków cypryjskich. Wracając do „muzeum”, budynek dysponuje też zadaszonym tarasem na dachu. Stąd widok na okolicę jest jeszcze lepszy, a udostępnione lornetki pozwalają wyraźnie dostrzec leje po bombardowaniach i wieżyczki wartownicze z uzbrojonymi tureckimi żołnierzami tuż za pasem zdemilitaryzowanym. Trzeba pamiętać, że większość Varoshy to wciąż ogrodzony, niedostępny teren, a do zwiedzania udostępnione jest jakieś 3% obszaru najbliżej centrum Famagusty.

Przed nami przekraczanie granicy, a więc kontrola paszportowa (Polakom wystarczy dowód osobisty) i dodatkowa niespodzianka – Mr John informuje nas, że obowiązkowo potrzebujemy mieć ze sobą tureckiego przewodnika. Ten dołącza do nas na przejściu granicznym i szybko okazuje się, że nie jest to, jak można by się spodziewać, przypadkowa osoba (a’la opiekun w Korei Północnej), a serdeczny przyjaciel i współpracownik Johna – Mr Ahmed. Gość zaskakuje nas od początku swoją energią, osobowością, poczuciem humoru i perfekcyjnym, dość wysublimowanym angielskim. Po chwili okazuje się, że Ahmed jest emerytowanym nauczycielem tegoż języka. Widać, że panowie albo mają między sobą świetną chemię, albo perfekcyjnie przygotowane dialogi. W trakcie przejazdu do Famagusty opowiadają o historycznych wydarzeniach i obecnej sytuacji, a przy tym wtrącają się sobie nawzajem, przekomarzają, wbijają niewinne szpileczki. Wypada to całkiem naturalnie i mam wrażenie, że show komików (a przynajmniej jednego – Ahmeda) mam gratis do wycieczki. Panowie sami o sobie mówią nawzajem (oczywiście w żartach), że są swoimi najlepszymi wrogami.

Po jakichś 25 minutach jazdy od punktu widokowego w Derynei nasz busik staje przed bramą wjazdową do wydzielonej, otwartej części Varoshy. Wstęp jest darmowy i możliwy w godzinach 8-20 (przynajmniej w sezonie), a ochroniarz na wejściu sprawia wrażenie średnio zainteresowanego ruchem przy bramie. Przed przyjazdem tutaj zbudowałem sobie w głowie obraz porzuconego, podupadłego miasta, które po kilku dekadach zostało skutecznie zagrabione przez naturę. Na pewno moje wyobrażenia opierały się na tym, co kilka lat wcześniej zobaczyłem w Czernobylu i Prypeci. Na wejściu czekało mnie pierwsze zaskoczenie. Część udostępniona dla odwiedzających ma nowiutki, równy asfalt z wymalowanymi liniami i ścieżkami rowerowymi. Tuż za bramą do dyspozycji jest niewielka kawiarnia i wypożyczalnia rowerów. Budynki rzeczywiście wyglądają na porzucone, nadgryzione zębem czasu, jednak niesamowicie kontrastują z tą nowiutką jezdnią i broniącymi wejścia do nich estetycznymi barierkami z drewnianych słupków i jutowej liny. Idziemy pieszo całą grupką, a co kilka budynków przystajemy i dostajemy kolejne porcje informacji od Pana Ahmeda. Nie wiem, na ile to element show, a na ile realne zagrożenie, ale Pan Ahmed bardzo pilnował, żeby jego słowa docierały wyłącznie do uczestników wycieczki. Fakt, że nie przebierał w słowach, szczególnie jeśli chodzi o poczynania obecnego Prezydenta Turcji – Erdogana. Za każdym razem, kiedy ktoś zbliżał się do naszej grupy lub zatrzymywał się w pobliżu, Ahmed przerywał swoją wypowiedź i stanowczo odprowadzał intruza wzrokiem. Nam powiedział, że mogą się tu kręcić tureckie służby w cywilnych ubraniach i wolałby nie wystawiać się ze swoimi komentarzami na ich ewentualną reakcję. Z drugiej strony, nigdy przecież nie wie, kto słucha go jako pełnoprawny uczestnik wycieczki. Niemniej, inscenizowany czy nie, element konspiracji podbija atmosferę grozy w tym miejscu.

Kierujemy się w stronę plaży i mijamy coraz bardziej okazałe budynki – duże wille, wysokie apartamentowce i okazałe (niegdyś) hotele. Z jednej strony mamy totalnie postapokaliptyczny widok rodem z gier komputerowych, jednak osadzenie tego w sielskim, gorącym klimacie przy turkusowej plaży i wśród palm rodzi w głowie niemały dysonans poznawczy. Niestety, do żadnego z budynków nie można wejść, a obecność przesiadujących na skrzyżowaniach tu i ówdzie tureckich policjantów nie zachęca do naginania zasad. Zaskoczył mnie też aktywny posterunek sił pokojowych ONZ na dachu jednego z budynków. Nad ostatnim piętrem dobudowana została biała budka wartownicza z oznaczeniem „UN149”, a widoczne z ulicy urządzenie klimatyzacyjne, wystawiona na zewnątrz luneta i jakiś ruch wewnątrz wskazywały jednoznacznie, że z tego punktu nadal aktywnie korzystają tzw. niebieskie kaski.

Docieramy w końcu do plaży, która w tym miejscu jest jakimś epicentrum absurdów i surrealizmu. Samo wybrzeże to oczywiście dokładnie to, o czym może zamarzyć plażowicz – piękne, turkusowe morze i całkiem szeroka, złota, piaszczysta plaża. Na niej trzy rzędy leżaków i parasoli rozstawionych w przyzwoitej odległości od siebie, a zapełnienie to na oko jakieś 40%. Tyle ze standardów. Za plecami plażowiczów płot owinięty płachtą, odgradzający ich od rozpadających się miejskich zabudowań. W pierwszej linii brzegowej to same kilkupiętrowe apartamentowce, ciągnące się stąd przez kilka kilometrów na południe. Gdy spojrzymy na północ, na pierwszym planie pośród tych ruin mamy zupełnie normalnie funkcjonujący bar plażowy i toalety. Za nim kolejne dwa opuszczone wieżowce – byłe hotele, a kawałek dalej, jeszcze jeden hotel, tym razem zupełnie normalnie funkcjonujący. Po raz kolejny uderzyła mnie myśl, jak to możliwe, na podstawie jakiego odstępstwa. Okazało się jednak, że tuż przed tym czynnym hotelem stoi płot, ciągnący się przez całą plażę, wbijający się w morze i odgradzający Varoshę od „żywej” Famagusty. Niestety, nie mamy czasu na plażowanie, chociaż lejący się z nieba żar i turkusowa woda zachęcają do choćby błyskawicznego zanurzenia się przy brzegu. My jednak odbijamy w głąb miasta, zatrzymujemy się pod czymś, co kiedyś było niezłą restauracją i dostajemy kolejną porcję wykładu od Ahmeda (ponownie przerywanego znaczącą ciszą przy każdym zbliżeniu się obcej osoby). Do dyspozycji mamy jedynie 3% obszaru odgrodzonej Varoshy, jednak już po tej próbce widać, jak daleko rozwinięta i samowystarczalna była ta dzielnica. W trakcie krótkiego spaceru mijamy pozostałości knajp, sporej gospody, kasyna, sali koncertowej, a gdzieś tu podobno jest meczet, który zdążył wznowić działalność po otwarciu bram.

Wizyta w samym mieście duchów to jakieś 1.5 godziny, co może być dość rozczarowujące dla lubiących się szwendać. Wykupienie wycieczki nie jest obowiązkowe – można tu przyjechać na własną rękę, pospacerować bez przewodnika, choć przy podróży z nieokupowanej części trzeba pokonać kilka wyzwań logistycznych. Wypożyczalnie z południa raczej nie pozwalają na przekraczanie granicy, a nawet jeśli, to po tureckiej stronie należy wykupić dodatkowe ubezpieczenie OC. Jeśli nie mamy auta, pozostaje kwestia przetransportowania się z przejścia granicznego do miasta. Po wycieczce z Mr Johnem mam pewien niedosyt i z chęcią wróciłbym tu jeszcze raz, samodzielnie, żeby pospacerować na spokojnie po opuszczonych ulicach i orzeźwić się na tej pięknej plaży. Z drugiej strony, dostaliśmy sporą dawkę wiedzy wyłożonej w jasny, a czasem bardzo humorystyczny sposób. Przygotowując się do wizyty w Varoshy, nie znalazłem zbyt wielu informacji w sieci o możliwych formach odwiedzenia miasta, a udział w zorganizowanej wycieczce zdejmuje z Ciebie część ryzyka, planowania i zadań logistycznych. Koniec końców, jeśli masz niewielkie doświadczenie z Cyprem, zdecydowanie warto wybrać się na te kilka edukujących godzin z Johnem i Ahmedem (po ghost town mieliśmy jeszcze sporo wolnego czasu na lunch wewnątrz murów starej Famagusty). Niemniej, wycieczka nie wyczerpuje tematu i chciałoby się skorzystać z klimatu tego miejsca na swój sposób, nim na dobre zaleje je fala turystów.

Sprawdź też inne wpisy:

Damian Pe

Początkujący bloger, pasjonat podróży na własną rękę, wytrawny łowca promocji, fan koszykówki, miłośnik jedzenia, uzależniony od wszelkiej aktywności fizycznej. Tutaj przeczytasz dzienniki z moich (nie)zwyczajnych wyjazdów wakacyjnych.

Najlepsze wyjazdy